Na początku był jeden pokój...

Rozmawiamy z Andrzejem Kotlarzem, instruktorem, świętującego w tym roku 40-lecie istnienia, Centrum Kultury w Krynicy-Zdroju.

W tym roku obchodzimy 40-lecie działalności Centrum Kultury w Krynicy-Zdroju, ale Pan także świętuje swój jubileusz…
- …35 lat działalności w Centrum Kultury. Pracuję w Centrum od 1983 roku z małą przerwą, kiedy to grałem jako klezmer w knajpach. Tak, były to czasy, kiedy bardzo potrzebowałem pieniędzy, a że były to dobre czasy dla klezmerów, to się na ten zawód zdecydowałem. Nie trwało to jednak długo. Grałem w knajpie wieczorami a w dzień działałem w Centrum Kultury.  Byłem członkiem zespołu TWA, brałem udział w działającym tu teatrze i kabarecie.

Towarzyszył Pan przez te wszystkie lata Centrum Kultury. Jakie były początki?
- Początki Centrum, wówczas Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury, to były tylko trzy osoby: dyrektor Stefan Sopata i dwóch pracowników: Wiesław Turek i ja. Wszyscy siedzieliśmy w pokoiku dwa na trzy metry, w budynku który dziś jest siedzibą Centrum Kultury. Mieliśmy tylko dwa biurka. W budynku tym, naokoło nas, mieściło się wiele instytucji, m.in. ZHP, ZBoWiD, ZSMP. Naszym głównym zadaniem była organizacja imprez kulturalnych. Nie było wtedy tego zbyt wiele.

Dopiero po roku dostaliśmy sprzęt nagłaśniający z Wojewódzkiego Ośrodka Kultury i wtedy się zaczęło. Organizowaliśmy życie kulturalne w Krynicy. Byliśmy wszystkim: elektrykami, akustykami, organizatorami, konferansjerami. W tej ostatniej dziedzinie sprawdzał się Wiesław Turek, który robił to bardzo dobrze. Po roku ściągnąłem do pracy naszego przyjaciela, Andrzeja Jawora, elektronika. Zajął się on wtedy akustyką. Zresztą w Centrum Kultury pracuje do dziś, jest operatorem w kinie cyfrowym.

Co najbardziej się zmieniło przez te 35 lat?
- Warunki lokalowe. Najpierw mieliśmy jeden pokój, potem piętro i wreszcie otrzymaliśmy cały budynek, łącznie z pomieszczeniami na parterze, a w których był wcześniej Urząd Stanu Cywilnego i kawiarnia. Przeprowadziliśmy generalny remont budynku. Zerwane zostały stropy, wyburzone ściany. Powstała sala baletowa, sala muzyczna, mała sala koncertowa z niewielką sceną, gdzie mieściła się także galeria. Zespół baletowy „Miniatury” miał gdzie ćwiczyć, działał zespół regionalny „Świerszcze”, teatry, kabarety i z każdym rokiem przybywało pracowników.

Rozhulaliście działalność...
- I to bardzo. Mieliśmy na początku do transportu meleksa, mały elektryczny samochodzik golfowy, potem nyskę, później mały autobusik, który nazywaliśmy „Pszczółką Mają”. Zaczęło się kręcić. Dziś działalność Centrum Kultury jest ogromna. W każdym tygodniu dzieje się bardzo wiele imprez.

 Przypomnijmy także, że Centrum Kultury od początku istnienia do dziś jest organizatorem Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju, znanej dobrze w Polsce imprezy.
- Tak. Festiwal to jest zresztą niezwykła sprawa. Kiedy przyszedłem tu do pracy, dyrektorem był pan Bogusław Kaczyński. Ile tam się działo! Nawet przy festiwalu istniał konkurs wokalny.  Ile koncertów i spektakli. Zaczęły do Krynicy przyjeżdżać gwiazdy, o których rozpisywały się gazety.


Festiwal też zyskał międzynarodowy rozmach. Jaka jest różnica w podejściu do kultury między tamtymi latami a dziś?
- Dzisiejsza kultura, to jest wyższa półka. Dawniej działalność kulturalna opierała się o pasjonatów, artystów którzy byli w stanie wiele zrobić za darmo. Wtedy na kulturze się nie zarabiało. Teraz wszyscy chcą pieniądze i za wszystko trzeba płacić. Każdy się pyta przede wszystkim „za ile?”. Takie czasy. Trzeba się z tym pogodzić. Pokolenie tych tzw. społeczników  zaczyna ginąć. Ja należę do takiego pokolenia, co czasem mi żona wypomina. Ale dziś, choć to są już inne czasy, to nie jest źle. Bardzo wiele jest zespołów tańczących, ale znacznie mniej jest teatru, kabaretów czy zespołów muzycznych. Mam nadzieje, że to się da z czasem zmienić.


Na co nacisk powinno położyć w przyszłości Centrum Kultury?
- Podejrzewam, że na muzykę. W planach mamy stworzenie studia piosenki, a także chóru. Już opiekuję się nowym zespołem „Orły”, laureatek zeszłorocznego Przeglądu Artystycznego Dzieci i Młodzieży.

Mamy też nadzieję, że dyrektorem Centrum Kultury będzie nadal pan Wojciech Król, który jest fantastycznym człowiekiem i potrafi nie jedno zorganizować. Jest nie tyle dyrektorem, co przede wszystkim świetnym menadżerem. Wierzymy, że polityka nie pokrzyżuje nam tych planów, bo jak wiadomo od polityki wszystko zależy. Mamy nadzieję, że się uda.

Część II rozmowy:

Przez cały rok świętujemy 40-lecie Centrum Kultury, ale w tym roku Pan także obchodzi swój jubileusz: 35 lat pracy w tej instytucji. Jubileusze zmuszają do wspomnień, sięgania do początku. A na początku był zespół TWA.
- Były to wczesne lata 80. Zespół jeszcze wtedy nie miał nazwy. Po prostu skrzyknęło się trzech gości aby grać: Jurek Szyszka, Tomek Konicki i ja. Byliśmy już wtedy w liceum, ale graliśmy w szkole podstawowej nr 2, gdzie przygarnął nas pan Bogdan Ciok, który był tam harcmistrzem. Po roku zaczęliśmy się spotykać w pomieszczeniach  OHP na ul. Rewolucji Październikowej.

Jaka to była muzyka?
- Rozrywkowa, grzeczna. Ale my chcieliśmy grać coś bardziej spontanicznego. Marzył nam się rock. Nie myśleliśmy, aby zabłysnąć. Dla nas najważniejsza była frajda z grania. Zaproszono nas na koncert na Deptaku w Krynicy. Był rok 1982, stan wojenny. Wybraliśmy dwa, trzy numery rockowe. Chyba nawet zagraliśmy Scorpionsów. Po tym występie Stefan Sopata, dyrektor ówczesnego Miejsko Gminnego Ośrodka Kultury w Krynicy zaproponował nam salę do prób. No, może sala to za dużo powiedziane, bo w tamtych czasach Ośrodek Kultury to był tylko jeden mały pokój i nie było warunków do gry. Dlatego wynajął dla nas, po znajomości, w Domu Wypoczynkowym „Walcownik”,  w palmiarni, pomieszczenie do ćwiczeń. Spotykaliśmy się tam raz w tygodniu i graliśmy… country.

Dlaczego country?
- Nie wiem. Tak jakoś wyszło. Właśnie wtedy spotkaliśmy się: m.in. z Marianem Natkańskim, Jurkiem Repelem i Andrzejem Jaworem.

Kto pisał teksty, kto muzykę?
- Wtedy graliśmy utwory zapożyczone. Dopiero w lipcu 1983 roku, gdy pan dyrektor Stefan Sopata zatrudnił mnie w ośrodku jako instruktora, dostaliśmy jeden mały pokoik do ćwiczeń. I tu zaczęły się rodzić nasze teksty i nasza muzyka. „Transformator” pierwszy nasz utwór, który okazał się hitem, powstał spontanicznie.  Przyszliśmy do Starych Łazienek, do naszego kolegi Andrzeja Jawora, który był elektronikiem. Na warsztacie zobaczyłem transformator i zacząłem go pytać co to jest i jak działa itd. Z tej rozmowy zrodził się pierwszy tekst. Muzykę pisał Marian Natkański.

Dlaczego zespół został nazwany TWA?
- Ta nazwa wydała nam się najbardziej stosowna, bo TWA oznaczało Towarzystwo Wzajemnej Adoracji. Pierwszy przegląd zespołów rockowych w Nowym Sączu, na którym postanowiliśmy się sprawdzić niewiele nam przyniósł, choć dostaliśmy nagrodę. Pamiętam, że wówczas Grand Prix zdobył zespół Skarabeusz ze Zbyszkiem Kaczmarczykiem. Później doszedł do nas klawiszowiec Jacek Łysak i zaczęły powstawać świetne numery: „Her romantic blond”, „Wszystko co mam”, „Małgośka”. Rok później pojechaliśmy jeszcze raz na przegląd do Nowego Sącza i wtedy zdobyliśmy Grand Prix.

Podobno w tamtych latach w Krynicy, w ośrodku zaczęły powstawać następne zespoły?
- Było ich mnóstwo. Działała znakomita punkowa Egzystencja, świetny rockowy Uzi, popowy Indeks. Mieliśmy NRD-owski sprzęt, który dostaliśmy od Antoniego Malczaka, dyrektora Ośrodka Kultury w Nowym Sączu. Jako instruktor opiekowałem się zespołami, które powstawały. Mieliśmy wyznaczony korytarz, na którym mogliśmy grać, codziennie.

Potem TWA zwyciężył na przeglądzie w Tarnowie i…
- … wystąpiliśmy w katowickim Spodku. Zagraliśmy dla dziesięciotysięcznej widowni, na wielkiej scenie, która chyba miała 30 na 30 metrów. Gwiazdą tego festiwalu był Bo Diddley  a całość prowadził Wojciech Mann. Fantastyczna atmosfera, występowała tam też Kasa Chorych, Bajm. Zagraliśmy utwór „Szmatogumy to rarytas”.

Co to były szmatogumy?
- Chodziło o trampki. Niestety, nie mamy tego utworu nagranego. Podczas grania wyłączono nam odsłuchy.

Dlaczego?
- Nie wiem. Może ktoś doszedł do wniosku, że jesteśmy niebezpieczni, za dobrzy. Odsłuchu nie było i zespół się posypał. Jednak, gdy po paru sekundach odsłuchy zostały włączone, dokończyliśmy już dobrze utwór. Zeszliśmy ze sceny wściekli, ale wychodząc ze Spodka zobaczyliśmy zawianą panią, która szła nucąc nasz numer: „Szmatogumy to rarytas”. To była większa satysfakcja niż wygrana. O północy w hotelu jury nam oznajmiło, że dostaliśmy się do finału.

Było zaskoczenie?
- Ogromne, ale jurorzy byli muzykami i doskonale usłyszeli co się stało. Dostaliśmy list polecający do PAGART-u, jak się okazało za tym stał Andrzej Zaucha, który nas wspierał, zainteresowała się nami Ela Zapendowska, która zaprosiła nas przed Opolem na warsztaty do Brzegu. Były to fantastyczne czasy. Romek Fabiański zaproponował nam udział w programie „Muzyka nocą”, gdzie poznaliśmy zespół Wanda i Banda. Usłyszał nas w tym programie Piotr Niewiarowski, menedżer zespołu Lombard i zaprosił nas na pożegnalny koncert tego zespołu. Zaczęło się dziać.

Trwało to kilka lat.
- Fantastycznych lat. Poznaliśmy mnóstwo ludzi, m.in. mojego guru Józefa Skrzeka. Poznaliśmy jazzmenów, w tym Macieja Urbaniaka, Janusza Muniaka, Wojciecha Karolaka. Znaleźliśmy się na fali.  Występowaliśmy w telewizyjnym Studio Lato. Pojawiły się nagrania, nasza muzyka zaczęła być puszczana w radio.

Działo się tak do czasu aż…?
- Trafiliśmy na nieuczciwego menedżera, który zniszczył nam wszystkie kontakty. A jego niezapłacone rachunki dostawałem jeszcze przez wiele lat po zakończeniu działalności zespołu. Poza tym wojsko się o nas upomniało i tak samoczynnie rozpadł się nasz zespół. Koniec TWA to rok 1987.

Na jubileusz Centrum Kultury myślicie Panowie podobno o niespodziance?
- To prawda. Chcielibyśmy wystąpić razem po latach. Będzie okazja, bo na 40-lecie Centrum Kultury, w listopadzie, zaplanowany został koncert. Może uda nam się zagrać, może wspomogą nas inni muzycy i przynajmniej przypomnimy  kilka naszych najbardziej popularnych utworów.

Nie tylko Czwórka Turka, czyli część III rozmowy:

W tym roku Centrum Kultury w Krynicy-Zdroju obchodzi 40-lecie działalności. Przez te 40 lat wiele się wydarzyło. M.in. działał tu kabaret i teatr.
- Teatr zawiązał się w 1983 roku, zaś kabaret powstał rok później, w końcówce stanu wojennego. Jeszcze nie wszystko wtedy było wolno.

Chodzi o kabaret Turka?
- Tak. Nazwaliśmy ten kabaret Czwórka Turka, bo teksty pisał Wiesław Turek, pracownik ówczesnego Miejsko Gminnego Ośrodka Kultury. Zresztą pan Wiesław Turek był pierwszym pracownikiem ośrodka kultury zatrudnionym w 1982 roku przez pana dyrektora Stefana Sopatę. Ja przyszedłem w rok po nim. W kabarecie było nas trochę więcej niż wskazywała nazwa: Wiesław Turek, Renata Święs, Tomek Konicki, Andrzej Ciastoń, świetnie śpiewająca Dorota Kukla i ja, a przy pianinie zasiadał zawsze kompozytor Jurek Szyszka, który do wszystkich naszych piosenek kabaretowych pisał muzykę.

Od czego zaczęliście?
- Od prób i warsztatów, podczas których pracowaliśmy nad dykcją i nad mimiką. W grupie teatralnej, oprócz tych, co później w kabarecie była jeszcze Beata Walaszek i moja żona Ania Kotlarz. Mieliśmy taką wspólną, kapitalną paczkę.

Jaka była pierwsza sztuka?
- „Na pełnym morzu” Mrożka. Wystawiliśmy ją w pijalni w Krynicy. Gdy okazało się, że spotkaliśmy się z przychylnym odbiorem postanowiliśmy zrobić kabaret. Wiesiek po raz pierwszy siadł do pisania tekstów i tak powstał program „Dla każdego, co mu się należy”. Był to taki miszmasz z przemyconą lekką nutą polityki. I wtedy zaczęły się schody…

Cenzura?
- No właśnie. Dwie panie cenzorki urzędowały w Nowym Sączu. Odwiedzaliśmy je dwa razy w tygodniu, przywożąc teksty. A one tylko długopisem chlast, chlast, linijka po linijce. Wracaliśmy, Wiesiu zmieniał teksty, przepisywał, dopisywał. I kolejna jazda do Nowego Sącza. A one znowu chlast, chlast. I tak bawiliśmy się miesiącami, przemycając w słowach co się da. Zazwyczaj jedna trzecia tekstu przepadała. Premiera kabaretu odbyła się w sali teatralnej w Starym Domu Zdrojowym. Przyszły tłumy.

W pierwszym rzędzie siedziały panie z cenzury. Publiczność zachwycona, przerywała nam salwami śmiechu. Na finał oklaski na stojąco. Schodząc z estrady jeden z naszych kolegów podniósł do góry dwa palce w geście victoria. Nie minęło pięć minut jak za sceną pojawiły się panie cenzorki i dwóch panów tajniaków z SB i wzięto nas na przesłuchanie, na komisariat.

Było groźnie?
- Oni traktowali to bardzo poważnie, ale myśmy byli młodzi, więc nas to bawiło. Komendantem był wtedy pan Olech. Nasz dyrektor po rozmowie z nim podpisał glejt, że więcej się to już nie powtórzy. Później pojechaliśmy na Konfrontacje Ruchu Artystycznego Młodzieży, które zresztą wygraliśmy i to z wielkich hukiem. Pojechaliśmy też do Chełmna, gdzie zdobyliśmy pierwszą nagrodę. Z teatrem też zresztą zdobyliśmy tam grand prix fantastyczną komedią, którą napisał Wiesiek: „Sylwester z niespodzianką”.

Z tą sztuką zostaliśmy zaproszeni na tydzień do teatru Kwadrat. Codziennie graliśmy na tamtejszej scenie, a rano mieliśmy warsztaty m.in. z:  Janem Kobuszewskim i Andrzejem Kopiczyńskim. Poznaliśmy wiele osób ze świata teatru. Były to kapitalne czasy.  Zabawne, że po Konfrontacjach Ruchu Artystycznego Młodzieży, z kabaretowym programem totalnie politycznym zostaliśmy zaproszeni do prowadzenia zajęć z Zomowcami w Nawojowej, którzy chcieli stworzyć kabaret milicyjny.

Pojechaliśmy także do Torunia na przegląd ogólnopolski, gdzie rywalizowaliśmy z najlepszymi kabaretami w kraju, jak np. „Potem” albo „Długi”. Tam dostaliśmy nagrodę wojewody toruńskiego. Jeździliśmy po Polsce, występowaliśmy. W 1990 roku pojechaliśmy na przegląd PAKA do Krakowa, gdzie nasza piosenka „Widmo komunizmu” zdobyła nagrodę, a ja dostałem indywidualną nagrodę Bogdana Smolenia.

Świetlana przyszłość stała otworem, i przed kabaretem, i przed teatrem z Krynicy, a jednak coś nie wyszło. Co?
- Porozjeżdżaliśmy się na studia, do pracy i kabaret przestał istnieć. Teatr jeszcze próbowaliśmy reaktywować, w latach dwutysięcznych, ale już z młodzieżą. Jak dyrektorem Centrum został Andrzej Krupczyński, boom teatralny powrócił. Andrzej był bardzo zainteresowany muzyką i teatrem.

W trakcie jego bytności powstał tu teatr lalkowy, teatr dla dzieci; ze sztuką „Zwierzyniec” mieliśmy kilkadziesiąt występów. Był dyrektorem Centrum Kultury w Krynicy tylko przez rok, ale potrafiliśmy zrobić bardzo dużo. Po jego odejściu wszystko się rozpadło. Jeszcze za czasów pani dyrektor Julii Dudycz, państwo Królowie prowadzili ten teatr, ale już bez większych osiągnięć. Od tej pory nie ma tu teatru. Wierzę, że to się zmieni. Czego życzę Centrum Kultury.

Rozmawiała: Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz 

Nasi partnerzy

Logo-Małopolska-V-RGB (2)3 sokol_logo kryniczanka_logo_2018_CMYK.PDF - Adobe Reader 2019-11-12 093453LOGO FILHARMONIA

slotwiny-logoLogoPCK (1)1

2